wtorek, 26 kwietnia 2011

Sydney Royal Easter Show 2011

Nieśmiertelne słowa inżyniera Mamonia z filmu Rejs podsumowują doskonale i całościowo Sydney Royal Easter Show: "Koń... Krowa, kura, kaczka... Kura, kaczka, drób...". 

Wszystko co w Australii jakikolwiek związek z szeroko pojętym rolnictwem ma można było w Sydney Olympic Park zobaczyć. Impreza odbywa się co roku od kilkudziesięciu lat, trwa kilka tygodni, gromadzi setki tysięcy zwiedzających. 








Widząc ten żywy inwentarz sobie człowiek uświadamia, że Australia to kraj rolniczy! Tu się wytwarza najwięcej wołowiny na świecie, owce się strzyże, świnie pasie, krowy doi, jajka wybiera, etc. I to wszystko z godnością i podniesionym czołem australijscy farmerzy prezentowali. 


poniedziałek, 25 kwietnia 2011

ciekawość to pierwszy stopień do...

...wiedzy - się okazuje.

Australijski rząd (Australian Government), a konkretnie Ministerstwo Rolnictwa, Rybołówstwa i Leśnictwa (Department of Agriculture, Fisheries and Forestry), a jeszcze bardziej konkretnie Jednostka Kopiąco-Szperająca (Australian Quarantine and Inspection Service (AQIS) nam do paczki zajrzał i wiedzę swą wzbogacił.

Nic nie zabrali, a nawet więcej: włożyli do paczki liścik i broszurkę z info co można a co nie do Australii wysłać i dlaczego.

demon ZARA opętał

We środę 20 kwietnia roku pańskiego 2011 Sydney i całą Australię opętał demon. A imię jego straszne! ZARA!

W Polsce to jakoś mniej się z igły widły robi, tutaj natomiast bardziej. Się więc kolejka przed sklepem uformowała kilometrowa; stacze pierwsi o 3.30 rano się zameldowali; ochrona barierkami się odgrodziła.


Jak diabeł opanuje to ciężko się wyplątać, tedy szał ZARA trwa w najlepsze dziś także, czyli we wielkanocny poniedzialek - "lanym" w Ojczyźnie naszej zwany.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Happy Easter! Have fun in the Sun!

Na Wielkanoc pogoda w Sydney taką samą jak w Polsce jest. Z grubsza biorąc oczywiście. Takowoż we Wielką Niedzielę z koleżanką naszą zacną Renatą spacer odbyliśmy z Bondi Beach na Bronte Beach.

I tak idąc i idąc w tym słońcu, na tych klifach, wzdłuż tego Oceanu życzenia ślemy wszystkim, co ten nasz prywatny pamiętnik czytają z wypiekami na twarzy.

 

Happy Easter Guys! We are free, we are young and we have fun in the sun! Always! Cheers!

sobota, 16 kwietnia 2011

Canberra czyli głodno i chłodno i do domu daleko!

O dziwo największe i najludniejsze miasto na kontynencie australijskim - Sydney nie jest stolicą Australii! Melbourne też nie, choć jest drugie pod każdym względem po Sydney a do tego ma nawet tor F1. Stolicą Związku Australijskiego jest małe, trzystutysięczne miasteczko: Canberra.

Po aborygeńsku 'canberra' oznacza miejsce spotkania. Melbourne i Sydney w rywalizacji o bycie stolicą się spotkały właśnie w Canberze - pogodzono dwa centra budując miasto od zera, na pustkowiu, gdzie psy dupami szczekają, bociany zawracają i na to wszystko jeszcze diabeł mówi: "Dobranoc!" czyli po australijsku "G'night!"


Do Canberry z Sydney jest ze 300 km a podróż autokarem trwa ze 3 i pół godz. Warto pojechać, bo to i czysto tam, i ładnie, i zadbane wszystko, i mniej naszych skośnookich braci i siostr, i wszystkie narodowe instytucje są, etc. Minus jest taki, ze tam z 10 stopni C mnie niż w Sydney, a po godz. 16 życie zamiera, czyli głodno i chłodno i do domu daleko.

Za to zwiedzać tu można jednak wiele. Najciekawsze są oba budynki parlamentu: stary i nowy, które zwiedza się za darmo. Są otwarte we wszystkie dni w roku (z wyjątkiem jednego). Wejść może każdy bez zbędnych ceregieli.



W starym budynku można wejść do wszystkich pokoi premierów nie premierów i se zobaczyć co i jak kiedyś było. 
W nowym wejść można już tylko na sale obrad. Se teraz pomyśl człowieku jak niełatwo zaliczyć polski parlament. Tutaj jest to element budowania tożsamości narodowej: se chopie przyjdź i se zobacz i se dotknij: to jest nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo - jak powiada klasyk! 

niedziela, 3 kwietnia 2011

Woy Woy - Australian Reptile Park i Pelikany

Z kolegą Sebastianem wybraliśmy się w podróż za miasto. A za miastem to wiadomo - dzicz! A w tej dziczy jest niedaleko Woy Woy Australian Reptile Park. I w tym parku mają: krokodyle i aligatory, pół tonowe żółwie, psy dingo, różne ptaszyska, kangury, wollaby, diabły tasmańskie, jaszczurki, pajaki, koale i innego cholerstwa w bród. 


Ale główna i naczelna atrakcja Woy Woy to przystań, gdzie o godz. 3 pm codziennie się dokarmia pelikany - duże ptaki, co to swoją wyspę obok mają. Się też można dokarmić, bo to i frytki mają w rybnej restauracji i wszystko inne, co we wodzie żyje zgrilowane lub na surowo. Pelikany za frytkami nie są. Za surową rybą za to bardzo.
Po drodze jeszcze było wiele dzikich plaż na których zbieraliśmy... to co może wyrzuciło...