poniedziałek, 29 listopada 2010

North Head Sanctuary - spacer po australijskim buszu

North Head to część Manly. Z pięknej plaży po kilku minutach spaceru docierasz w centrum dzikiego buszu. A po boku 50 metrowe urwisko i już tylko ocean. Robi to wszystko wrażenie piorunujące!

Wcześniej na North Head mieszkali Aborygeni. Gdy dotarli tu Brytyjczycy to wygonili tubylców. Potem pasażerowie statków przechodzili tu kwarantanne. W czasie Drugiej Światowej Wojny koszary i punkty obrony tutaj właśnie zlokalizowali.  Dziś ten teren to park narodowy i muzeum.


Żyje tu w cholere różnych zwierząt i roślin. I faktycznie można doświadczyć australijskiego buszu. Na kleszcze tylko trzeba uważać i węże i pająki - poza tym to sama przyjemność! A najdziwniejsze, że jesteś od tzw. cywilizacji 15 minut marszu a wrażenie nieodparte jest, że przynajmniej trzy następne dni musisz maszerować by gdziekolwiek dojść. To wrażenie jest charakterystyczne dla całej Australii i metaforycznie i dosłownie.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Vaucluse House

Do zatoki Watsons Bay promem popłyneliśmy i spacer do Vaucluse House zaliczyliśmy. Ten dom pełen staroci warto zobaczyć - zwłaszcza w dzień słoneczny - bo to zawsze w cieniu i mniej trochę grzeje człowiekowi.

Właściciel domu William Wentworth, magnat prasowy, podróżnik, etc. mieszkał tu ze swoją żoną Sarahą Cox. Ona z kolei była niestety córką skazańca. Więc kazus Wołomina się pojawił, bo oni i kasę i wpływy mieli ale szlachetnego urodzenia nie. Śmietanka towarzyska ich wykleła więc łatwo nie było.
Dziś mieć w rodzinie skazańców XIX wiecznych to dla Australijczyków szlachectwo i nobilitacja pierwsza klasa.


niedziela, 21 listopada 2010

Manly Festival of Surfing

W Manly, co to jest najcudowniejszą częścią Sydney, miał miejsce festiwal surfingu. Były różne wydarzenia przy okazji. I pogoda piękna była. I myśmy tam byli miód i wino pili...

Życie jest lepsze gdy serfujesz!












poniedziałek, 15 listopada 2010

Featherdale Wildlife Park

Żeby się z naturą zetknąć bliżej wybraliśmy się do Featherdale Wildlife Park niedaleko Blacktown. W tak pięknych okolicznościach niepowtarzalnej przyrody australijskiej prawie wszystko co tu żyje i symbolem Australii jest zobaczyliśmy z bliska i niekiedy nawet pomacaliśmy. 


Mają tu i koale i kangury różne i wallaby i ptaszyska. Większość z tego żywego inwentarza biega wolno lub skacze między ludźmi więc i fotki można porobić i se podotykać za ucho, ogon lub futerko. Nawet karmę można dostać i pokarmić z ręki zwierzęta. Przygoda!
Ale tutaj kilka uwag:
Sprawa pierwsza: koala je kupe. Do tego ma zwykle pol plecow i tylek... obrobiony. Warto wiec go za glowe trzymac niż za co inne.
Sprawa druga: kangur umie sie zdenerwowac i kopnąć. Wiec jak go za ucho sie ciagnie lub za ogon trzeba sie liczyc z tym. Jest ryzyko - jest zabawa.
Sprawa trzecia: struś jest duży i gdy mu się jedzenie najpierw daje a potem odbiera to on się... denerwuje i manolny bywa.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Parramasala

Do miasta Parramata, co to niby jest niby nie jest dzielnicą Sydney, się zjechali indianie. Jakieś tam swoje święto mieli ostatnio religijne więc festiwal od razu zorganizowali. Mieszkańców Indii jest tu sporo więc było dla kogo robić. 

Mnie to się ostatecznie bardzo podobało, bo i można było co indyjskie zjeść lub się napić, sari sobie zakupić lub inny ciuch, jakieś tatuaże za darmo porobić i takie tam. I nagle, pośrodku tego słońca, indian, curry, muzyki, bogów wiszu i innych mnie oświeciła myśl: my tu jedyni biali ludzie jesteśmy!  Się poczułem trochę jak Kolumb Krzysztof co to Indie odkrył i indian. I tak już zostało. Choć na krótko, bo to była pomyłka.