W Dzień Pański zawszę się po pańsku bawimy. Od sernika o smaku passionfruit zaczęliśmy jeszcze w domu. Transportem publicznym z przygodami dotarliśmy do Darling Harbour. I spacerkiem, spacerkiem, tup tup na Święto Tajlandii przybyliśmy.
A tam szaleństwo: jedzenie, masaże, zdjęcia z Tajką, rzeźbienie w arbuzie, łuskanie kokosa, i tym podobne atrakcje. Się polscy organizatorzy festiwalu powinni po naukę zgłosić do Tajów jak reklamować własny kraj dla turystów z całego świata, a nie tylko przaśnie się zabawiać w gronie pogierkowskiej emigracji.
I o Tajlandi i o Gierku szybko jednak zapomnięliśmy sącząc mrożoną kawę i zagryzając cannoli. "Leave the gun. Take the cannoli." - jak zwkle cytat z "Ojca Chrzestnego" pasuje jak ulał.