poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Pierwsza australijska latarnia morska - Macquarie Lightstation

Jak od strony Pacyfiku płyniesz do Australii powita Cię latarnia morska. Zbudowana w 1818 r. wciąż działa. I świeci, i drogę wskazuje, i ładna jest i czasami zwiedzać można. 5 A$ od osoby - nie majątek. 


Pierwszym latarnikiem był niejaki Robert Watson - ku uczczeniu tegoż jegomościa zatokę całą nazwano Watsons Bay. Innym latarnikiem był James Johnson - jedyny uratowany z katastrofy Dunbara.

Twój za cztery dolary bilet do samobójstwa - The Gap

Są takie miejsca, że jak widzisz to dębiejesz. Cię zwyczajnie zatyka z wrażenia. The Gap takim właśnie miejscem jest. Ocean. Skały. Klif. Tragiczna historia sprzed lat. No i samobójcy.

The Gap z trzech oto jest słynny powodów. Po pierwsze przepięknie tutaj jest, bo i park i zatoka i klif i ocean. No cud miód po prostu.
Po drugie w XIX wieku się tutaj na strzępy roztrzaskał statek Dunbar. Ludzie w liczbie 122 poginęli, rekiny ich pojadły, i nikt pomóc im nie umiał. Zginęli wszyscy i tylko jeden przeżył - James Johnson się nazywał ten marynarz słynny. Po 50 latach wreszcie znaleźli kotwicę z tego statku i na pamiątkę postawili jako pomnik.
A po trzecie i ostatnie zjeżdżają się tutaj ludzie z Australii i ze świata całego, żeby z tego klifu The Gap skoczyć i się na śmierć zabić.

Ogromna ilość już skoczyła. Lekko licząc z jakieś 50 osób rocznie. W Australii jak jesteś bracie około czterdziestki to bardziej prawdopodobne, że popełnisz samobójstwo niż że cię auto potraci lub co inne przykre spotka. Takie życie i taka prawda.

Generalnie od XIX w. zapisywane są przypadki samobójstw na The Gap. Jedną z pierwszych osób, co się zabiła skacząc jest Anne Harrison. Potem to już z górki. I biedni, i bogaci, i sławni, i piękni, i kobiety i mężczyźni... Ludzi się zabiła ilość ogromna.

Drugie tyle nie skoczyło, chociaż chciało. Utrudnienia są różne: ogrodzenie na całej długości klifu, kamery monitorujące, punkty pomocy dla desperatów, telefony zaufania, etc. No i jeszcze jest pewien starszy pan (Donald Ritchie), co to na przeciwko mieszka i go zwyczajnie te pielgrzymki samobójców denerwowały, jak śniadanie jadł. Więc wychodzi i namawia tych, co do klifu rwią się skakać, żeby nie, żeby nie! I faktycznie ze 200 osób przez niego nie skoczyło. Więc go nazwali strażnikiem The Gap, aniołem po prostu, i medal dali. Był też kiedyś pies, niemiecki owczarek, co to umiał wyczuć desperata na kilometr i szczekał na niego i biegał wkoło, żeby od samobójstwa odwieść. Ponoć w 30 przypadkach zadziałało. O medalu dla psa nic nie wiadomo.

Żeby się w celach różnych na The Gap wybrać można za cztery dolary bilet kupić na autobus. Cię dowiezie do celu. Reszta w twoich rękach...

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Co je morska krowa i po co jej Tusk?

Gdzieniegdzie na świecie - generalnie w Australii i okolicach - żyje jeszcze dugong. Ssakiem jest morskim to zwierze z rodziny syren. Trzy metry potrafi urosnąć i waży ze 300 kg. Nasz dobry Bóg Ojciec Stworzyciel powołując do istnienia świat utworzył dugongi dnia piątego.

To by się nawet zgadzało, bo malunki naścienne z Malezji sprzed ponad 5.000 lat przedstawiają właśnie te zwierzaki. Biblia jeszcze kilka razy dugongi wspomina: że Arka przymierza była przykrywana ich skórą, że namiot dla Świętego Ducha brat Mojżesz ze skóry dugonga wykonał, i takie tam. Znaczy się: zwierz dla rodzaju ludzkiego ważny niezmiernie.

Świat ciekawym potrafi być i matka natura przewrotną. Dugong pożywa mleko z butelki jak jest mały, a potem już tylko kapustę lub inne ziele wcina w ilościach potwornych. Morska krowa, morska świnia, syrena, morski wielbłąd, pani morza - tak ludzie nazywają dugongi. I na dodatek zwierzaki te są bardzo blisko spokrewnione ze... słoniami. Za kwotę 50 A$ można dugonga adoptować. Tusk też ma jakiś związek z dugongiem. Człowiek oczy ze zdumienia przeciera, wierzyć nie chce, ale wszystko prawda!!!

sobota, 7 sierpnia 2010

Sydney Aquarium - SHARK HQ

Rekin jest to zwierze niebezpieczne. Umie ugryźć, odgryźć element ciała, zjeść człowieka nawet. W prawdzie 100 razy bardziej jest prawdopodobne, że ciebie na miejscu błyskawica i piorun strzeli z niebios niż rekin ukąsi, ale zawsze ryzyko jest... i strach jest...

W tutejszym Sydney Aquarium wystawa o rekinach bardzo pouczająca. Byliśmy. I mnie na myśl Biblija Święta przyszła i słowa: "Oto jest morze, ogromne i szerokie, a w nim żyjątek bez liku, zwierząt wielkich i małych". Ale po co nasz dobry Pan Bóg ponastwarzał tego ustrojstwa tyle pozostanie tajemnicą wiary.
Że w Australi łacznie mamy 182 gatunki rekinów jest faktem naukowo stwierdzonym. Że u rekina w żołądku można znaleźć tablicę rejestracyjną - też. Gdzie reszta samochodu - naukowcy nie wiedzą. Zupę z puszki sprzedawali kiedyś z rekina - fakt. No i rekin, mili państwo, ma dwa fiutki do rozmnażania się służące. Pewnie we wodzie jakoś trudniej więc go natura wspomogła. 
Jednak na tym rekinie szczęście się kończy. Po filmie "Szczęki" polowali na te bidaczyska wszyscy. Wreszcie wytrzebili prawie prawie. Nie wiadomo w zasadzie czemuż. Się okazuje być naukowo potwierdzoną prawdą, że w Australii całej rekin na śmierć człowieka zabija jednego na rok. Zwykle pada na serfera lub pływaka. Jak się do wody nie rwiesz skakać - jesteś bezpieczny.

niedziela, 1 sierpnia 2010

The Australian National Maritime Museum i The Welcome Wall

Muzeum Narodowe Australijskie Marynistyczne jest za darmo więc poszliśmy te cuda co tam mają zobaczyć. Sporo tam morskich historii: statki jakieś, kotwice, helikopter, latarnia morska, okręt wojenny, katamaran z butelek plastikowych, replika żaglowca sprzed stu lat, etc.

Obok muzeum jest ściana, na którą jak żeś już tu przyjechał to Cię bracie dopiszą jak chcesz. Ściana z brązu. Imiona i nazwiska wygrawerowane złotą czcionką. The Welcome Wall. Jedyne 200$ od nazwiska. Wpisów w cholerę.

Wspomniany plastikowy katamaran to pół świata przepłynął w celu żeby zwrócić uwagę na kwestię środowiska naturalnego. Napędzają go słoneczne baterie i wiatr. Komponenty w pełni biodegradowalne. Załoga także. Butelki plastikowe w kadłubach.

Do mojej wyobraźni znacznie bardziej przemawia jednak łódka z puszek po piwie, co to w Muzeum stoi. Się człowiek zastanawia ile już w życiu swoim takich łódek zwodował... a ile poszło na dno...