środa, 16 czerwca 2010

Singapore - znaczy "nic ci bracie nie wolno"

Trzydniowy stopover w Singapurze to dla nas zaskoczenie duże! Wszyscy mówią biegle po angielsku (lub się im tak jak i nam wydaje, że to co się z ust wydobywa to język angielski), uprzejmość panuje niezmierna i powszechna, drożyzna potworna, inwencja architektów wprost niezmierzona i wreszcie: porządek, porządek i jeszcze raz porządek.

Na ulicach papierka nie uświadczysz. Zaśmiecanie zabronione: kara 1000$. Sprzedaż i żucie gumy zabronione: kara 500$. Jedzenie i picie poza wyznaczonymi miejscami zabronione: kara 500$. Palenie na ulicy zabronione: kara 1000$. Narkotyki zabronione: kara śmierci. Oszukiwanie w taksówkach zabronione: kara więzienia do lat 5. Drogie jest używanie otwartego ognia w metrze: kara 5000$.

Z drugiej strony bogactwo niezmierne panuje i czystość. Nie ma żebraków, biedoty, slumsów, wandalizmu i jest po prostu pięknie! Co do zjawisk niezwykłych: po co oni postawili na dachu trójwieżowego drapacza chmur statek, na którym rosną palmy? To pozostanie zagadką na wieki! I po co im metro w pełni automatyczne, w którym nie ma motorniczego tylko komputer wszystkim steruje? Tego też biały europejczyk z Polski pojąć nie umie.