środa, 26 stycznia 2011

Dzień Australii

Dzień Australii to jest ichni taki 11 listopada - znaczy się Dzień Niepodległości. U nas to na smutno i morowo się odbywa a tutaj radośnie i wesoło. W słońcu się chodzi i piwo pije, i śpiewa hymn Australii, że jesteśmy piękni i młodzi i wolni, i na kocu się lancz spożywa, i fajerwerki ogląda, i się świętuje, że aż wolonki spadają!

Czemu w Polsce inaczej? Bo zimno a tu ciepło (najcieplejszy Australia Day od 20 lat się nam wydarzył) - walonków nosić nie trzeba tylko klapki.
Bo myśmy pod przewodem, z ziemi obcej, i szablą odbierzemy i tylko my Polacy a tutaj się cieszą, że mają słońce i czerwoną ziemię i że są młodzi i wolni - patrz hymn Australii.
Bo wosk ze świec ręce parzy, pod paznokciami ziemia z grobów, w oczach łzy prawdziwych Polaków a tutaj szklanka jest zawsze do połowy pełna - nie pusta,  bohaterów się czci podniesionym w górę kielichem i okrzykiem "ozi ozi ozi - oj oj oj", jak coś Australijskie to od razu NASZE, narodowe, nie ważne skąd (z jakiej partii) - ważne że australijskie.

Na Bondi Beach o poranku pobiliśmy rekord guinness'a w kategorii pływającego synchronicznie plastikowego klapka havajanos, potem ze znajomymi w Cockle Bay cuda cudeńka oglądaliśmy, by w reszcie fajerwerki przecudnej urody zobaczyć. W Olipmic Park jakieś kozy i kaczki i drób pokazywali i występy farmerów były, w Hyde Parku stare samochody kto chciał to zobaczył, w Domain Aborygeńscy szamani błogosławili miastu i światu, w The Rocks impreza - tak świętowano.
Inscenizaji jak to Brytyjscy kolonizatorzy flagę wbijają i biorą we władanie ziemię, co to należała do Aborygenów nieprzerwanie od tysięcy lat, a potem ludność tubylczą ogniem i mieczem cywilizują, pokolenie dzieci kradną, segregację rasową wprowadzają, etc. takiej inscenizaji w Sydney w roku pańskim 2011 nie odnotowano.